Za 30 dni odbędą się wybory prezydenckie w Rosji. Rezultat jest znany, nie ma wątpliwości, że to Władimir Putin będzie nadal rządził Rosją. Jedyne co mogłoby doprowadzić do innego rezultatu to jego nagła śmierć lub pucz. Oba scenariusze są jednak na tyle nieprzewidywalne, iż bezsensownym jest poświęcanie im więcej czasu. Tym, co znacznie bardziej powinno nas interesować w krótszej perspektywie czasu to fakt, że na terenie Polski, zgodnie z danymi Urzędu do Spraw Cudzoziemców, w roku 2022 żyło nieco ponad 15 tysięcy Rosjan.
Co ten fakt, oraz obecność licznej mniejszości ukraińskiej na naszym terytorium może dla nas oznaczać?
Ni mniej ni więcej tyle, że możemy założyć, iż część z Rosjan jest uprawiona do głosowania i będzie głosowała w Polsce. Głosowanie dla obywateli Federacji Rosyjskiej pozostających poza granicami swojego kraju odbywa się bowiem we wskazanym konsulacie lub ambasadzie. Oznacza to, że w Polsce są cztery potencjalne punkty gdzie Rosjanie będą mogli oddać swój głos.
Biorąc pod uwagę obecność licznej i często zaangażowanej społeczności ukraińskiej na terenie naszego państwa istnieje ryzyko, że będzie ona organizować antyrosyjskie protesty pod ambasadą lub konsulatami w Gdańsku, Krakowie oraz Poznaniu.
Oznacza to, że już za miesiąc nasz kraj może czekać eskalacja konfliktu w przestrzeni informacyjnej. Konfliktu, co istotne, kreowanego przez obywateli obcych państw na terenie naszego kraju, nie można tu także wykluczyć inspiracji obcych służb któregokolwiek z graczy.
Dla sprawnych służb powinno być oczywiste, iż należy kontrolować sytuację na tyle by obce siły polityczne nie wykorzystywały terenu Rzeczypospolitej Polskiej do prowadzenia własnych konfliktów w sferze informacyjnej. Zarówno Federacja Rosyjska, jak i Ukraina już wykorzystywały swoje narzędzia wpływu w Polsce, by do takich konfliktów doprowadzać. Przypomnijmy sobie zdarzenia z maja 2022 roku, gdy ambasador Rosji wbrew ostrzeżeniom udał się poza ambasadę w pewne konkretne miejsce, tym samym celowo i świadomie wystawił się na atak, który przeprowadziła ukraińska aktywistka Iryna Zemliana.
Zaledwie dwie osoby przebywające w jednym miejscu doprowadziły do sytuacji kryzysowej na arenie międzynarodowej. Kryzys nie miał widocznych, długotrwałych skutków, jednak wyobraźmy sobie, że teraz potencjalnych punktów zapalnych jest więcej ( w tej sytuacji potencjalnie cztery w różnych miastach) a potencjalni prowokatorzy pojawiają się w większej liczbie.
Miejmy nadzieję, że polskie służby już przygotowują się na taki konkretny scenariusz lub inne podobne i nie dopuszczą do przeniesienia wojny hybrydowej na terytorium RP.